W Albanii byłam dwa razy w 2009 i 2010 roku. Albania to kraj w którym łącznie spędziłam prawie 2 miesiące. Wywarł on na mnie ogromne wrażenie. Kraj górzysty, biedny, nierozwinięty, niezdobyty do końca przez cywilizację. Właśnie tam wraz ze znajomymi spędziłam trochę czasu miedzy innymi w ośrodku dla dziewczyn niepełnosprawnych prowadzonym przez Siostry Matki Teresy z Kalkuty. Matka Teresa w Albanii jest ogromnie poważana i czczona, stąd i jej Siostry maja tam wielki szacunek i posłuch.
Wraz z nasza fantastyczną przewodniczką- Siostrą M. Francis-Pio MC miałyśmy okazję tak wiele zobaczyć- samą Albanię- jak również Siostra zabierała nas ze sobą w odwiedziny do ubogich domów Albańczyków( faktycznie niektórzy żyją w ogromnej nędzy) - jest to w zwyczajach Sióstr- by odwiedzać najuboższych oferując im duchowa i materialna pomoc. Pomagałyśmy w rozdzielaniu odzieży, która przyjeżdżała z rożnych ofiar, nawet miałyśmy okazję rozładować potężnego tira który przybył z darami do Tirany.
Pobudkę miałyśmy tam o 5.00- o dziwo udawało mi się wstawać, rano modlitwy, potem o 7.00 Msza po angielsku ( oficjalny język Sióstr zakonu Matki Teresy) którą codziennie odprawiał inny misjonarz – w Albanii jest ich bowiem wielu i rożnych narodowości. Siostry w kaplicy nie siedzą na ławkach, przebywają tam zawsze na boso i klęczą lub siedzą bezpośrednio na ziemi przed ołtarzem.
Dość szybko związałyśmy się z dziewczynami z ośrodka,( mimo, że one nie znały języka angielskiego, my uczyłyśmy się albańskiego) wiele z nich pochodziło z ciężko patologicznych rodzin, historię niektórych z nich przerażały...była np. dziewczynka z bardzo daleko posuniętym autyzmem, nieustannie kiwająca się, ciągle sprawiała wrażenie przerażonej- okazało się że przez kilka lat dziadek trzymał ja w stajni z krowami...nie umiała mówić, prawie nie chodziła...zachowywała się jak takie zwierzątko. Siostry są dla tych dzieci wielkim błogosławieństwem- tam otrzymują wiele autenyycznej miłości.
Siostry żyją niezwykle intensywnie i dynamicznie, dziennie maja dosłownie kilka chwil na odpoczynek. Cały ich czas od godz 4.30 jest wypełniony modlitwą pracą. Były dla mnie wielkim świadectwem. Misjonarki przyciągały radością, uśmiechem, normalnością, wielką życzliwością i duchowością wyrażającą się w całkowitym oddaniu Bogu.
Podobały mi się wycieczki jakie Siostry często organizowały swoim dzieciom- jechaliśmy w góry albańskie prawie na cały dzień- tam Siostry miały rozplanowany dla nich cały czas.
Niezwykle ważne dla Sióstr( które były z rożnych narodowości począwszy od Indii- skończywszy na Polsce) jest życie wspólnotowe- czułyśmy się tam wyjątkowo...Misjonarki na pożegnanie zrobiły dla nas własnoręczne wieńce i kartki, wszystkie zebrały się razem, śpiewały nam gorąco dziękując za to że byłyśmy z nimi. A śpiewać im właściwie powinnyśmy my...
Kolejnym miejscem w Albanii które zapamiętam na zawsze jest góra Korab- szczyt Albanii- cała Azja nie zachwyciła mnie tak intensywnie jak właśnie ten Korab i zupełnie bezinteresowna życzliwość ludzi których tam spotkaliśmy. Miałam niesamowite szczęście bowiem do połowy Korabu ( do miejsca gdzie wypasane są owce) zawieziona zostałam na osiołku...w tym samym czasie gdy ruszaliśmy na szczyt- wyruszała „karawana” osłów z pasterzami którzy codziennie zwozili mleko owcze z górskich hal, by robić z niego wyborne sery, który nawiasem mówiąc dostaliśmy za darmo w wielkiej ilości- ta darmowość wszystkiego- łącznie z moim 2godzinnym rejsem na ośle była dla mnie czymś zupełnie niesamowitym i niespotykanym. (Gdy chcieliśmy im zapłacić, prawie się obrazili..) Wioska pod Korabem była w swym ukształtowaniu i pierwotnej surowości chyba najpiękniejszym miejscem jakie widziałam....( co ciekawe kultura jest u miejscowych na wysokim poziomie, bowiem w jedynej knajpie w tej wiosce- która służy również za kawiarnie- espresso podaje się jak w profesjonalnych lokalach z małą szklaneczka wody:...)